Pr. 1.2 Kiedy świat staje w płomieniach...

Error 404 [PL]

Chris stał na chodniku już od jakichś dobrych dziesięciu minut. Nerwowo co chwila spoglądał na zegarek.

Tak bardzo denerwował się przed spotkaniem z bratem, słowa, które wtedy wykrzyczał, nadal odbijały mu się echem w głowie, a on miał nieodparte wrażenie, że chyba troszkę wtedy przesadził. No bo czy naprawdę tak myślał…?

Po raz kolejny przestąpił z nogi na nogę. Robiło mu się coraz zimniej, przez głowę przewinęła się myśl, że mógł jednak już wyjąć z szafy zimowy płaszcz. Dokładnie przyglądał się rejestracji każdego samochodu pędzącego przez skrzyżowanie i za każdym razem odczuwał ulgę pomieszaną ze zdenerwowaniem. To nie oni.

Ale przecież nic nie trwa wiecznie - w końcu ta chwila musiała nadejść. Nie ważne ile razy przetarł oczy, nie dało się ukryć faktu, że tamto auto, zaraz za niebieskim Audi to to, którego szukał.  Jakaś kulka podeszła mu do gardła, ruszył się niespokojnie. Zaraz będą w apartamencie, trzeba się pośpieszyć, przyjść zaraz po ich przyjeździe- tak, tak będzie najlepiej. Najłatwiej. Ich kłótnia przez tyle czasu wydawała mu się czymś głupim i bezsensownym, ale teraz poprzednie argumenty teraz jakoś do niego nie przemawiały.

Już miał odwrócić się i pójść do auta, kiedy nagle zobaczył, że jakiś tir zamiast zatrzymać się na skrzyżowaniu, wymusza pierwszeństwo. Nie zdając sobie z tego sprawy, stanął w pół ruchu...

Przez chwilę miał nadzieję, że samochód wyjdzie z tego bez szwanku, że jednak jakimś cudem zjedzie z toru kolizji, że nie zobaczy tego, co rozgrywało się przed jego oczami i…

Wtedy wszystko stało się najpierw jasne, potem ciemniejsze, a w powietrzu nagle uniósł się odór oleju i ohydny trzask rozrywanego metalu.

Nie wierzył w to, co widział. Oniemiały wpatrywał się w zgniecione i zdeformowane części samochodu rozrzucone po całej ulicy. Asfalt usiany tysiącem kawałeczków szkła. Rozlana benzyna, której zapach przyprawiał o mdłości. Nogi ugięły się pod jego ciężarem.  Powoli, jak w transie, osunął się na kolana.

A między tym wszystkim jednak jeszcze gdzieś musieli tam być. On jest…

Nie, Chris. On był…

Był?

Wstał, napędzony jakaś nową energią, i pobiegł w stronę samoxhodów, tak szybko, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Miał wrażenie, że tylko muska stopami ziemię. Zasłonił szalikiem usta, żeby odgrodzić się od smrodu oleju napędowego. Gorączkowo rozejrzał się dookoła, prześlizgnął wzrokiem po wrakach samochodów. Zrobił kilka kroków w jedną stronę, ale tak naprawdę miał jedynie mgliste pojęcie o tym, gdzie mogli wypaść. Zaraz… siedzieli z przodu. Przednia szyba w kawałkach. Czyli logicznie rzecz biorąc…

W końcu ich zobaczył.

Seunghyun przygnieciony blachą. Nie otwierał oczu, walczył o każdy, nawet najmniejszy haust powietrza. Jego oddech stawał się coraz słabszy, usta rozchylały się coraz rzadziej. Chris nie miał czasu. Natychmiast ukląkł przy nim, chyba wykrzyczał jego imię. Ale nawet jeśli, to i tak tego nie usłyszał. Wszystkie odgłosy zagłuszył nagły wybuch. Ostre kawałki rozgrzanego do czerwoności metalu poraniły ciało Chrisa, a fala gorącego powietrza omal go nie przewróciła. Dłoń, którą osłonił twarz, bolała bezlitośnie- miał wrażenie, że ona sama zaraz zapłonie. Zaczął przeraźliwie kaszleć, a dźwięk jaki przy tym wydawał poważnie zaniepokoił go co do stanu jego zdrowia.

            A wszędzie wokół szalały płomienie.

            Seunghyun już nie żył, wybuch zmasakrował jego ciało tak poważnie, że nikt nie mógł mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Po ledwo, ale jeszcze wciąż żyjącym człowieku, nie zostało już prawie nic. Tylko krew, która powolnym strumieniem spływała po blachach coraz niżej, aż w końcu sięgnęła ziemi i rozpłynęła się po jej powierzchni. Serce Chrisa stanęło, patrzył niedowierzając i wciąż nie mogąc zrozumieć…

            Czemu on!? Czemu…?  … To się nie mogło dziać naprawdę!!!

            Krzyczał, krzyczał uniósł głowę ku górze. Ból rozdzierał go od środka, niedowierzanie odeszło. Za szybko… przez przymknięte powieki zobaczył ledwo widoczny, przysłaniany gęstymi płomieniami kawałek nieba. Czystego, jasnego, obojętnego…

            Bóg - czemu On na to pozwolił?! I mimo że nigdy w Niego nie wierzył, ten nagle stał się tak realny, że wręcz namacalny. Jak on bardzo Go nienawidził! Siedział w pięknie, czystości i nic, zupełnie nic nie obchodziło go to, jak cholernie brudne i straszne rzeczy działy się na ziemi. I co, i o to Mu chodziło? Niech spojrzy dookoła! Niech spojrzy na ciało Seunghyun’a, czy naprawdę to tego chciał!?  

            Płomienie zaczęły wspinać się mu po rękawach. Wokół rozszalało się istne piekło. W czerwonych płomieniach, gdy zamglonym wzrokiem wpatrywał się w niebo, kątem oka, dostrzegł coś, co zwróciło jego uwagę… Taeyang… Jeśli on jeszcze żyje…?

            Nie miał czasu na zastanowienie, wszystko przestało się liczyć, nawet winowajca tego wszystkiego. Zapomniał o gniewie i rozpaczy. Teraz albo nigdy. Działaj lub zgiń. Działaj lub pozwól zginąć.

            Wybór był oczywisty.

Taeyang leżał w odłamkach szkła, a prawie każdy centymetr jego ciała był pokryty rozcięciami, z których wypływały ciemne strugi krwi. Tylko głowa, osłonięta kawałkiem czegoś, co nie przypominało zupełnie niczego, zachowała się w idealnym stanie. Chris miał wrażenie, że kolega żyje. Ale nie pozwolił się omamić nadzieją.

Delikatnie wziął go na ręce i panicznie rozejrzał się dookoła. W którą stronę?! Zadawał sobie to podstawowe pytanie, aż w końcu zupełnie przypadkowo obrał dowolny kierunek. Dym wdzierał mu się do gardła, a każda próba kaszlu sprawiała, że do ust wpadało mu jeszcze więcej rozżarzonych drobinek. Przetarcie oczu było niemożliwe, przez co co chwila potykał się o jakieś gorące przedmioty. Czuł się fatalnie, kręciło mu się w głowie od braku powietrza, a oparzenia piekły, jakby nigdy nie miały już przestać. Nawet nie mógł się zatrzymać, żeby odpocząć- wtedy płomienie z jeszcze większą łatwością go dosięgały i zmuszały tym do dalszego marszu.

Myślał, że to się już nigdy nie skończy. Ile można iść w jednym kierunku i nie docierać do niczego? Teraz już nawet prawie nic nie widział, łzy napływały mu do oczu, sprawiając, że zamiast konturów widział już tylko mieniące się barwy żółci i czerwieni. Nogi się pod nim uginały. Ciało w rękach stawało się coraz cięższe i cięższe.

Wtedy stał się cud- nagle wszystko ucichło. Chłodne powietrze owiało mu twarz. Uniósł lekko głowę i nie otwierając oczu rozkoszował się niesamowitym zimnem, które stanowiło wspaniałą odmianę po gorącym ogniu i gryzącym dymie. Czuł się tak niesamowicie, że przez chwilę nie był w stanie myśleć, po prostu stał i odczuwał wszechogarniającą ulgę.

            Upadł na kolana, ale nie wypuścił Taeynaga. Spoglądając spod przymrużonych powiek na twarz kolegi, miał wrażenie, że tamten jest zbyt delikatny i kruchy, żeby postawić go na ziemi. Że jeśli to zrobi, tamten rozpadnie się na kawałki.

            - Jezus, proszę pana! Halo, słyszy mnie pan?- Och, oczywiście, że słyszał! Ale nie miał siły, żeby wykonać jeszcze jakikolwiek ruch. Głosy wydawały mu się być natrętną muchą, która nie pozwala w spokoju odpocząć. Ktoś próbował wyjąć ciało z jego rąk. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak kurczowo zaciskał na nim palce.

            - Może pan wstać?- Nie odpowiedział, nie ruszył się, wiec chyba uznano, że odpowiedź na pytanie była przecząca. Chwilę potem leżał już na czymś miękkim, a wszystkie oparzenia i rany były przez kogoś opatrywane. Nie miał już siły, ani z pewnością ochoty, żeby patrzeć kto się tym zajął. Odczuwał wszechogarniającą ulgę.

            W pewnym momencie nawet zasnął.

 

 

            Otworzył oczy.

            A prawda, nie dając mu chwili wytchnienia, wdarła się do jego świadomości.

            - Seunghyun… ty…?.- Słowa nie chciały przejść przez gardło, dławiły się w połowie drogi i tylko wyciskały łzy z jego oczu. Przecież jeszcze przed chwilą widział go, tam, leżącego i krwawiącego, ale w pełni żywego. A teraz…? Nawet gdyby chciał, nie potrafił przywołać obrazu martwego brata, tego zniszczonego ciała. Wspomnienia zalały go falą. Zabawy, chwile razem, małe kłótnie, wesołe wakacje… a przede wszystkim te wszystkie momenty, kiedy to Seunghyun bronił go przed starszymichłopakami, kiedy ten był za słaby, żeby się im przeciwstawić… „Krzywdźcie kogo chcecie, ale… agresji wobec brata nie wybaczę!” słowa wypowiedziane przez tego członka rodziny, które kiedyś tak go wzruszyły, obijały się echem w jego głowie i nie dawały o sobie zapomnieć. Przecież teraz to ja, powinienem był cię chronić…, błagam, czemu, czemu znów cię zawiodłem?!

            Winny, winny, winny… Do końca życia już będzie winny!

Powoli otworzył oczy, i żeby tylko cokolwiek zrobić, jakkolwiek uwolnić się od tych myśli, ledwo wydusił do pielęgniarki, która pracowała nad czymś przy jego aparaturze;

- W-wie pani, gdzie leży Dong Youngbae?

- O, pan Seunghyun, jeśli się nie mylę, tak? Jest pan prawdziwym bohaterem.- Chris chciał znać odpowiedź na pytanie. Już prawie wstał z zamiarem potrząśnięcia kobietą, żeby szybciej doszła do sedna.- Dong Youngbae…? Zaniesiono go na oddział intensywnej terapii, ale został stamtąd przeniesiony. Obecnie jest na czwartym piętrze, tam gdzie znajduje się reszta osób w śpiączce. Zdaje się, że pokój numer 14…

- W śpiączce!?- Ledwo wydusił i poczuł, jak jego oczy otwierają się coraz szerzej. Gdy do jednej tragedii doszła druga, nie potrafił już w to wszystko uwierzyć. Zacisnął dłoń w pięść i czekał, aż się obudzi. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Pielęgniarka widząc przerażenie na jego twarzy, zakłopotana spojrzała w bok. Usiadła przy jego łóżku.

- Wiesz… mam już 50 lat, to i swoje wiem. Zachowałeś się jak prawdziwy bohater. Wskoczyć za kimś do ognia? Niesamowite. A ja, wiem co mówię, bo w tej branży już kilka lat pracuję, mogę cię zapewnić, że jeśli doktor mówi, że Dong Youngbae ze śpiączki się wybudzi, to się wybudzi. – Uśmiechnęła się do niego ciepło.- A ty też ledwo z tego wyszedłeś, możliwe, że ślady po oparzeniach zostaną na długie lata…

Wtedy Chris zdał sobie sprawę, że prawie cały owinięty jest w bandaże. Oparzenia… Nie żałował, nie żałował, że wbiegł tam w ogień. Ale nie mógł sobie wybaczyć momentu słabości, gdy upadł na chodnik, gdy stał chwilę przed bratem i nie wiedział co zrobić. Przez te cholerne, stracone sekundy, pozwolił na….

Nagle już nic go nie obchodziło, pustka rozlała się w nim i wypełniła każda część jego ciała.

- Kiedy będę mógł go zobaczyć?- Pielęgniarka miała zbolałą minę.

- Kiedy wyzdrowiejesz. Najszybciej za półtora tygodnia.

Bezradnie opadł na poduszki, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że czekając na odpowiedź lekko uniósł się na łokciach. Ile czasu będzie musiał spędzić w tym miejscu, nie ruszając się i mając do dyspozycji tylko swój zniszczony, zmęczony i oszalały z żalu umysł? Ile czasu minie, zanim zupełnie oszaleje?

„Jestem winny, wiesz? Nigdy nie odzyskam czystej karty, Seunghyun… nie umrzesz. Nie we mnie.”

Like this story? Give it an Upvote!
Thank you!

Comments

You must be logged in to comment
Kyungsoos_yoghurt #1
Chapter 1: Jaki świetny początek do super zapowiadającego się fanfiction C; Oby tak dalej kochana ^^