The Walking Dead: Alternative Version

The Walking Dead: Alternative Version
Please Subscribe to read the full chapter
Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate
- Dante Alighieri
(porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie)

 

 

*Nobody's pov*

 

 

Pogłaskał jego policzek, przypadkiem zostawiając na nim nieco krwi. Pospiesznie przeglądnął leżące przy szafce akta, sprawdzając czy jego stan wymaga działania maszyn podtrzymujących życie, po czym upewniwszy się, że nic mu nie grozi, wsunął kawałek kartki pod prześcieradło i wyszedł, barykadując za sobą wejście do jego sali.

- Bądź bezpieczny, Choi Siwonnie - wymamrotał, zakładając plecak. Zacisnął palce na rękojeści maczety, po czym ruszył wzdłuż drogi na północ, modląc się o realność Ziemi Obiecanej.

 

Setki drewnianych krzyży rozciągały się wzdłuż linii horyzontu. Gałęzie prostopadle związane ze sobą sznurami powbijane były w kopce ziemi, tworząc prowizoryczne nagrobki. Tysiące ciał. Tysiące istnień, na zawsze już zapomnianych. Bez twarzy, bez imion. Bez nazwisk. Jedynie rozkładające się organizmy, po których krążyło szaleństwo zmutowanego wirusa. Mężczyzna ubrany jedynie w sterylny, szpitalny uniform rozejrzał się wokół, uważając na walające się wszędzie szczątki. Dawno niewidziane słońce raziło jego oczy, gdy wyciągał resztki cienkich kabli ze swoich przedramion. Z trudem poruszając zesztywniałymi kończynami, skierował się z powrotem do wnętrza budynku. Mijał dziesiątki pielęgniarek i lekarzy, pokładających się na korytarzach w podartych, zakrwawionych fartuchach, ze sparaliżowanymi twarzami wykrzywionymi w bólu. Niektórzy z nich nosili ślady samobójstwa, inni - ugryzień epidemii kradnącej człowieczeństwo.
- [...] Epidemii, która zabierała wspomnienia i emocje, zamieniając ludzi w żądne krwi nieśmiertelne kreatury, możliwe do zabicia jedynie poprzez mózg, serce lub płuca. - Mężczyzna przeczytał na głos, śledząc wzrokiem tekst na ręcznie zapisanej ulotce przyklejonej na drzwiach instytucji. Ktoś próbował go ostrzec. A on nie był pewien, czy chce wiedzieć przed czym. Na zdrętwiałych od długotrwałego braku ruchu nogach skierował się do sali, w której się obudził, znajdując tam dokumenty i ciuchy wciśnięte między materac a ramę łóżka. Gdy wyszarpał stamtąd materiał czarnych spodni, spod deski wypadła mała, kolorowa kartka. "Żałuj, jeśli się obudziłeś" - głosiły koślawe litery, zapewne pisane w pośpiechy. - "Kieruj się na północ, staraj się przeżyć, walcz". Choi Siwon obrócił papier w palcach, jednak nie zastanawiał się nad nim zbyt długo, gdy kątem oka zarejestrował ruch ramienia leżącej na ziemi kobiety, której obie nogi urwane były na wysokości ud. Brunetka wpatrywała się w niego łasymi, dzikimi oczami, przecząc wszelkim prawom medycyny. Mężczyzna czym prędzej zarzucił na siebie znalezione ubrania, po czym w pośpiechu zaczął wrzucać do plecaka leki, jedzenie i wodę. Obrócił się w stronę kobiety, jednak jej już tam nie było. Zamiast tego pełzała w jego stronę, podciągając się na zsiniałych ramionach. Jej szczęka wykrzywiała się z każdym krokiem, a spomiędzy ust wydostawały się słabe warknięcia. Musiała się posilić. Musiała posilić się nim. Choi Siwon bez wahania chwycił pozostawiony w pokoju kij z gwoźdźmi nabitymi na jeden jego koniec, po czym zamachnął się, ignorując krzyk w jego umyśle. Ręcznie stworzone narzędzie uderzyło z impetem w szczękę kobiety i odrzuciło mocno jej głowę, bez trudu skręcając jej kark. Brunet patrzył na to z dziwnym spokojem, zauważając, że rozdzierający krzyk zniknął. Czuł, jakby właśnie wypełnił swoją powinność, pozwalając odejść jej od upokarzającego życia. Nie czekając aż hałas zbudzi pozostałych, założył plecak, zacisnął palce na drewnie, po czym skierował się do wyjścia ze szpitala. Słońce już niemal zachodziło, gdy świeże powietrze zmieszane z zatęchłym smrodem zwłok uderzyło w jego nozdrza. Spojrzał w niebo, sprawnie określając kierunki, po czym ruszył na północ, mając w pamięci słowa nieznajomego, spoczywające w jego kieszeni na zabrudzonej, pomiętej kartce. 

 

 "Kieruj się na północ, staraj się przeżyć, walcz"

 

Z nieznanych mu powodów darzył tego człowieka bezgranicznym zaufaniem, ślepo podążając za jego wskazówkami. Szedł lasem, za osłoną drzew, jednak wciąż trzymał się blisko drogi, starając się znaleźć kryjówkę, w której mógłby spędzić noc. Doskwierały mu rany, których nie zdążono wyleczyć, jednak ignorował je, zaciskając zęby. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc, a szalone oczy kobiety opętanej wirusem bezlitośnie przypominały mu o tym, że bierze udział w walce, której nie może przegrać. Walce o człowieczeństwo. 

 

***

 

Pokonany przez zmęczenie usiadł na skraju opustoszałej, asfaltowej drogi. Sięgnął do plecaka, po czym wyciągnął z niego plastikowe pudełeczko i połknął szybko dwie tabletki, popijając je zimną wodą. Z braku czucia w poranionych nogach, zsunął się do przydrożnego rowu. Podłożył pod głowę plecak, po czym zasypał się liśćmi i porozrzucanymi przez wiatr kartonami. I tak też po raz pierwszy od długiego czasu Choi Siwon zasnął naprawdę, pozwalając sobie na zapomnienie o bólu.

 

Jednak o świcie obudziły go odgłosy porażonych promieniami słońca mutantów, powoli zbliżających się w jego stronę. Mężczyzna skoczył na równe nogi, otrzepując się z ziemi, po czym ruszył dalej, wciąż na północ, z ramieniem plecaka w jednej dłoni i rękojeścią broni w drugiej.

 

Powoli zaczynała się zima. Kolorowe liście opadały z drzew, zostawiając nagie gałęzie, a nieliczne niezarażone wirusem zwierzęta już dawno rozpoczęły swoje wędrówki, w beznadziei szukając schronienia. Wciąż jednak świeciło słońce, dając Siwonowi złudne wrażenie ciepła w jego ciele. Za to noce bywały już bardzo mroźne. Choi zastanawiał się jak długo jeszcze przetrwa w takiej temperaturze, jeśli nie znajdzie żadnych ubrań.

 

I wtedy ją zobaczył.

 

Na środku drogi, niczym zbawienie, ustabilizowana oponami i kamieniami, tabliczka z ręcznie wykonanym napisem.

 

Obóz dla ocalałych. PN-WSCH, 3 mile.

 

Ta krótka wiadomość dodała Siwonowi sił. Jak poparzony zaczął biec pustą ulicą, z obdartymi stopami i wielką nadzieją.

 

Pędził tak, ignorując wszelki ból, aż dotarł do żelaznych bram.

 

I natychmiast zaczął żałować.

 

***

 

 

Choi Siwon przyspieszył kroku, gdy w oddali zobaczył wysokie mury Miasta Ocalałych. W końcu zaczął biec, chcąc jak najszybciej dotrzeć do miejsca, którego poszukiwał miesiącami. Zmęczenie i brak powietrza paliły jeg

Please Subscribe to read the full chapter
Like this story? Give it an Upvote!
Thank you!

Comments

You must be logged in to comment
farrelandmerry
373 streak #1
Chapter 1: Wuaaah, based on my fav tv show 🥰

Lovely! But I want a happy ending story 😭