Dangerous Deer

Dangerous Deer
Please Subscribe to read the full chapter
 

*Luhan's pov*

 

 

 

Gdy przeszedł przez próg, pewnie krocząc po szkolnym korytarzu, oczy wszystkich obecnych powędrowały w jego stronę. Każdy, bez względu na płeć, podkochiwał się właśnie w tym chłopaku. Prychnąłem pod nosem, obserwując jak mruga do jakiejś dziewczyny, a ta praktycznie rzuca się pod jego stopy, wykrzykując za nim wyznania miłosne. Pieprzony, kurwa, bóg. Nagle jego czarne oczy zatrzymały się na mnie. O ja pierdole. Czyżbym zrobił to za głośno? Wstrzymałem oddech, patrząc jak zbliża się do mnie w niebezpiecznie szybkim tempie.

 

- Księżniczkę coś rozbawiło. Chcesz mi powiedzieć co to było, pedałku?

 

- J-j-j-ja n-n-n-n-nie - wydukałem, a on obdarzył mnie uśmiechem pełnym pogardy i odszedł, spluwając mi pod nogi. 
Tak właśnie wyglądała nasza relacja.

 

 

 

 

Wu YiFan, znany jako Kris, król szkoły, mentor mięśniaków i bożyszcze pustych blondynek, gnębiący mnie, Luhana, nerda w za dużych swetrach i okularach, a w dodatku geja.
Czy miałem mu to za złe? Pewnie, że tak. Czy próbowałem z tym coś robić? Nie. Chyba już się przyzwyczaiłem.
Jeśli znalazłby się ktoś na tyle śmiały, by zapytać jak często Kris jest w stanie mnie upokarzać, bić, wyzywać, wyrzucać moje rzeczy za okno, zamykać mnie w toalecie lub chować moje ciuchy po lekcji wychowania fizycznego, odpowiedź brzmiałaby: nie pamiętam dnia w ciągu ostatnich trzech lat, w którym by tego NIE zrobił. 
Każdy zdrowy na umyśle człowiek będąc na moim miejscu zastanowiłby się co takiego robi, że ktoś nienawidzi go do takiego stopnia, a potem pewnie więcej by tego nie zrobił, żeby uniknąć codziennych ciosów i obelg. Ale ja nie mogę po prostu przestać być gejem. Chociaż czasami bardzo chciałbym być 'normalny', to, wbrew ogólnej opinii społeczeństwa, nie zależy to ode mnie. I już naprawdę nie wiem jak dobitnie mam to powiedzieć. Wasz bóg stworzył mnie tak, żebym lubił czuć fiuty w tyłku. Boli was to? Bo mnie troszeczkę, jeśli mam być szczery.
Ale wiecie co? Jestem dumny z tego kim jestem dziś i muszę przyznać, że Wufan się do tego przyczynił w całkiem sporym stopniu. Kris zmusił mnie, żebym był wytrzymalszy zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Musząc znosić go na co dzień, stawiam czoła nie tylko upokorzeniu, ale i zwyczajnemu, ludzkiemu bólowi. Siniaki na żebrach, rozcięty policzek, złamany nos, a nawet obojczyk. Wszystko to już przeżyłem. I to za sprawą jednego bogatego dzieciaka bawiącego się w króla cyganów. Znaczy, gangsterów. Tak, to właśnie miałem na myśli.
Więc zapisałem się na kickboxing. Mój osobisty trener szkolił zarówno moje ciało, jak i umysł, a ja już po kilku miesiącach mogłem dostrzec różnice nie tylko w mojej sylwetce, ale też w sposobie myślenia. Poziomy mojej samooceny i wiary w siebie zdecydowanie wzrosły, dając początek nowemu mnie.

 

 

 

 

***

 

 

- Księżniczka! - usłyszałem jego głos już z daleka, więc zamknąłem drzwiczki szafki szkolnej, po czym ruszyłem do sali, wywracając oczami. - Gdzie się tak spieszysz, panienko? - zawołał głośno, składając mi prześmiewczy ukłon. Kroczyłem dalej, nie zwracając na niego żadnej uwagi, a on tak po prostu chwycił materiał mojego swetra, zmuszając mnie do obrócenia się w jego stronę. Przez chwilę po prostu staliśmy tam, twarzą w twarz, mierząc się wzrokiem, po czym pierwszy cios został wyprowadzony.
Znudzeni do tej pory ludzie znajdujący się na korytarzu wręcz zamarli widząc, że to Kris, a nie ja, jest tym, który przykłada palce do szczęki, badając czy jej budowa wciąż jest taka, jaka powinna. Gdy wyższy ode mnie o głowę Wufan otrząsnął się z szoku, ruszył prosto na mnie, a jego szerokie barki nie pozostawiały mi szans na ucieczkę. I wtedy, w jego zaślepionym wściekłością spojrzeniu, dostrzegłem swoją nadzieję. Zamknąłem więc oczy, po czym uniosłem nogę, wypychając stopę mocno do przodu. Podeszwa mojego buta wylądowała, w całej swojej okazałości, na kroczu Chińczyka, a już w kilku następnych sekundach zwiewałem do wyjścia ze szkoły, gdy chłopak kulił się na ziemi, pogrążony w bólu. Nie oglądałem się za siebie. Po prostu biegłem, nie martwiąc się tym, co miało nastąpić następnego dnia. Na razie przepełniała mnie radość, no bo hej! Właśnie spuściłem wpierdol mojemu prześladowcy. Wow!

 

 

***

 

 

Gdy wróciłem do domu, uderzyła we mnie rzeczywistość. O kurwa. Byłem w dupie i to bardzo głęboko, pływając w gównie. Okej. Odetchnijmy, zastanówmy się co teraz.

 

 

 

Po pierwsze: jak kończyli ci, którzy chociaż raz dotknęli Krisa?

 

 

 

O kurwa. Nie było takich.
Okej. Widzę dla siebie jedno wyjście. Idę jutro do szkoły, zbieram wpierdol taki, jaki nigdy wcześniej nie spadł na nikogo chodzącego po Ziemi, po czym modlę się, żeby znalazł się ktoś, kto dowlecze mnie do pielęgniarki. 

 

 

 

Tak. Plan idealny.

***

 

Westchnąłem ostatni raz, po czym otworzyłem z rozmachem furtkę w płocie otaczającym gmach szkoły. Po drodze wyłapywałem raz po raz rzucane w moją stronę współczujące spojrzenia, ale wiedziałem, że żadna z tych osób nie obroni mnie przed Wufanem.

 

 

Zauważyłem go, opartego o filar tuż przed wejściem. Jego oczy świdrowały mnie na wylot, a ja nie zamierzałem spuścić wzroku. Między nami znajdował się jeszcze cały dziedziniec, ale ja nie chciałem już uciekać. Ruszyłem pewnie w jego stronę, mentalnie przygotowując swoje ciało na ból, jakiego nie dane mi było jeszcze doświadczyć. Mimowolnie zamknąłem oczy, kiedy stanęliśmy na przeciwko siebie. Wypuściłem z siebie drżący oddech, czekając na jego ruch. Czekałem na uderzenie.

 

 

Jednak ono nie nadeszło.

 

 

Zamiast tego jego dłoń wylądowała delikatnie na moim barku, a gdy uchyliłem powieki, ujrzałem lekki uśmiech na jego twarzy.

 

- Nie spodziewałem się po Tobie takiej siły, Luhan - odezwał się głębokim głosem, po raz pierwszy zwracając się do mnie pełnym imieniem, bez "pedał" i bez "ciota". - Może jednak nie jesteś taki zły - stwierdził, klepiąc mnie w ramię, po czym odszedł. Tak po prostu.

 

 

Czy to było dziwne? Tak, zdecydowanie, kurwa, było.

 

 

***

 

- Hej, Luhan! - zawołał znajomy głos - tutaj! - rozglądałem się, mrużąc oczy, aż w końcu dostrzegłem jego właściciela. Wufan stał oparty o matowego range rovera, a skórzana kurtka zwisała swobodnie z jego ramion. Podszedłem do niego, zaciskając palce na pasku mojej listonoszki. Byłem dość skrępowany w jego towarzystwie, zwłaszcza, że byłem powodem połyskującego w słońcu, zielonkawego siniaka widniejącego na jego policzku. 

 

- Hej, um, Kris, słuchaj, przepraszam za wczoraj - powiedziałem, drapiąc się po karku.

 

- Daj spokój, obaj doskonale wiemy, że zasłużyłem - machnął ręką, po czym ściągnął z nosa okulary przeciwsłoneczne. - Słuchaj, Luhan. Teraz widzę, że coś z Ciebie może być. Wiesz, że normalnie nie darowałbym komuś uderzenia mnie, ale nie chcę się na Tobie mścić, rozumiesz? - spytał, a ja pokiwałem grzecznie głową. - Więc, żebym nie musiał tego robić, sprawimy, żeby wyglądało to jak sprawy

Please Subscribe to read the full chapter
Like this story? Give it an Upvote!
Thank you!

Comments

You must be logged in to comment
No comments yet