1/1
Photograph
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po wejściu do rodzinnego domu, to kolorowe zdjęcie za zbitą szybką, ustawione na starej komodzie. Rączka walizki wysunęła się z mojej dłoni, gdy podszedłem kilka kroków, niemal widząc jak chłopak z polaroidu znów stoi przede mną. Wyobraziłem sobie jego malinowe usta rozciągnięte w uśmiechu, głębokie, ciemne tęczówki i rozwiane kosmyki rozjaśnione na jasny blond. Wyciągnąłem palce, jakby chcąc poczuć pod nimi aksamitną skórę Chińczyka, jednak niemal od razu cofnąłem rękę, przypominając sobie wrogie spojrzenie, którym ostatnio obdarzyły mnie jego kocie oczy.
- Taozi... - Szepnąłem, upadając na kolana. Odkąd wyjechałem z Chin do Kanady upłynęło sporo czasu. Kolejne lata mijały, a ja starałem się wymazywać go z serca i pamięci, skupiając się na studiach. Aż do dnia, w którym ponownie przekroczyłem próg rodzinnej posiadłości, a było to tak, jakby Tao znów zapukał do mojej głowy, wchodząc zanim zdążyłem się przywitać.
*Retrospekcja*
- Pamiętasz, jak obiecałeś, że podarujesz mi gwiazdy? - Zapytał niższy ode mnie o zaledwie kilka centymetrów chłopak. Odsunął się ode mnie, a z jego oczu, z jego pięknych, kocich oczu, raz po raz wypływały łzy. Zagryzłem wargę i zacisnąłem powieki, oszukując się, że postępuje słusznie.
- Złapałem jedną, a ona wypaliła dziurę w mojej dłoni. - Odpowiedziałem, odwracając wzrok od widoku osoby, którą kochałem. Kochałem? Czy wciąż kocham?
Please Subscribe to read the full chapter
Comments