Kalendarz (polish ver.)

Kalendarz - 2Min (in polish)

Tak naprawdę paring jest dowolny, możecie wyobrazić sobie kogokolwiek. Pisane z myślą o 2minie. Miłego czytania~

_________________________________________________________________________________________________________________

 

Październik
W październiku padał deszcz, który nic nie wnosił do mojego życia. Szedłem nadal wyznaczoną ścieżką, w monotonnej szarości i nikt i nic nie mogło wypełnić mojej samotności.
W kałużach, w rynnach, w strumieniach...
Topiłem się. I bałem się, że już nie wrócę na powierzchnię.

Listopad
Zrobiło się zimniej, lecz w sercu cieplej. Ludzie przychodzili i odchodzili, a ja ich nie zatrzymywałem. Tak było wygodniej. Ubrałem się ciepło i przeżyłem pierwsze mrozy. Zaczął padać śnieg i pokrywać białym puchem wszystko dookoła. A gdy zachorowałem, samotnie, bez nikogo bliskiego i poszedłem szukać szczęścia...
Spotkałem jego.

Grudzień
Lodowate powietrze przenika mi kości. Siedziałem w domu całkiem sam, zapomniany, sam sobie jestem winien. Odrzuciłem ich wszystkich. Nie liczyłem z iloma spałem, liczyłem ile zraniłem.
Ani jednego. Żadnemu na mnie nie zależało.
Przepraszam, teraz, bo zapomniałem o nim.
A on przyszedł, w nocy, wypełnił mi ciszę.

Styczeń
W zdeptanym śniegu. W nadziei na słońce. Widziałem jego. Wszędzie. Był taki kruchy, a zniszczył moją obronę. Tak łatwo mógł wypaść z moich rąk, a kruszył moje skamieniałe serce. Było tak pięknie...
Miałem tylko jedno postanowienie noworoczne : Nie pozwolić, by coś mu się stało, nie pozwolić mu zniknąć.
Ja, samolubny egoista.

Luty
Patrzył na pierwsze oznaki wiosny, a ja głaskałem jego piękne włosy. Pilnowałem by nie zachorował, a gdy mu to mówiłem, śmiał się gorzko. Nie rozumiałem. Wiedziałem tylko, że kocha mnie tak mocno jak ja jego. Robiliśmy wszystko co chcieliśmy. Chciał wszystko zaraz, teraz. Zgadzałem się.
Moje kochane słoneczko, moje słodkie uke...

Marzec
Siedzieliśmy razem na starej ławce. I byliśmy całkiem sami. I nic mi nie brakowało. Obiecałem mu, że zawsze z nim będę. Mówiłem mu to co noc, przed snem. Lub po tym jak się kochaliśmy. Nie widziałem, jak czasem płacze w poduszkę. Stopniał ostatni śnieg i natura budziła się do życia.
Podziwiałem w słońcu jego bladą skórę.

Kwiecień
Zrywałem mu kwiaty. Codziennie. Związywał swoje włosy w warkocz, a ja widziałem czasem ich pasma na poduszce. Nie widziałem jego podkrążonych oczu. Widziałem tylko jak bardzo kocha życie.
Kochaliśmy się na polanie, w domu, w lesie, w pracy. Trzymałem jego chłodną ręke, nie patrząc na mijających nas ludzi. Całowałem jego wąskie usta i dziękowałem przeznaczeniu, za każdy dzień z nim.
Każdy dzień był inny, każdy lepszy od poprzedniego.
To była cudowna wiosna.

Maj
Maj był ciepły. Pisał coś zawzięcie w swoim notatniku a zbłąkane promyki przemykały przez szyby i oświetlały jego twarz. Denerwowały go moje wieczne obserwacje, więc udawałem że na niego nie patrzę. Nie był głupi. Wiedział o tym i gdy kończył pisać, wtulał twarz w moje ramię a ja obejmowałem go mocno. Tak mocno jak tylko mogłem.
Ale wyślizgiwał mi się z rąk. Nie dosłownie. Po prostu czułem, że coś jest nie tak. I nie pozwalałem mu nigdzie odejść.
Uśmiechał się wtedy, a ja czułem niepokój.

Czerwiec
W czerwcu obchodziliśmy jego urodziny. Był radosny, szczęśliwy. Dni były długie i gorące, a noce krótkie lecz namiętne. Zwiedzaliśmy miasto, chodziliśmy po parku. Przygarnęliśmy starego, zmizerniałego kota z ulicy. Nie wróżyłem mu długiego życia, lecz on troskliwie się zajmował kocurem. A ja kochałem wszystko, co on kochał.
Był wieczór, a on nagle zemdlał. Zawiozłem go do szpitala i czekałem aż się obudzi.
I znów poczułem w sercu strach.

Lipiec
Lipiec był duszny. Temperatura wynosiła ponad trzydzieści stopni a ja dygotałem z zimna. Tak bardzo się bałem.
Umierał.
Moja miłość, moje ukochane serduszko, mój słodki, piękny chłopiec, mój złotowłosy, mój kochanek.
Po prostu umierał.
A ja byłem bezsilny.
Wracaliśmy ze szpitala i wtedy mi powiedział.
Nieuleczalnie chory. Od dawna. Niecały miesiąc życia.
Wiedział. Wiedział od roku. I żył pełnią życia.
Żyłem razem z nim i umierałem razem z nim.
I dopiero wtedy zauważyłem jego cienie pod oczami. Przerzedzone włosy. Jego blada skóra...
Płakałem pół miesiąca, a przez kolejne pół chłonęliśmy życia ile się dało. Udawał że się nie boi, więc ja też to robiłem. Oddawałem mu tyle siebie ile tylko mogłem. To był szalony miesiąc.
Rozpaczliwa walka o ulotne chwile szczęścia.
Boże, tak bardzo go kochałem.

Sierpień
W sierpniu zasnął. Odpłynął w spokoju, z pogodnym uśmiechem na twarzy. Zasnął by już się nie obudzić. Niosłem jego bezwładne ciało na własnych rękach i taki włożyłem je do trumny. Tuliłem się do niego i głaskałem jego policzki. Płakałem tak, jak nie płakałem jeszcze nigdy. Zamknąłem jego piękne oczy a ksiądz wyrwał mi jego dłoń z uścisku. Gdy zamknęli trumnę i złożyli go do grobu nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Klęczałem i patrzyłem na nagrobek z jego imieniem. Wiedziałem co zrobię.
Niebo płakało nad nim, ciepłym, letnim deszczem.

Wrzesień
We wrześniu kończę pisać ten notatnik. Robi się zimno ale nie czuję tego. Ogarnia mnie ta sama cisza co kiedyś. Ale już nic nie jest takie same.
 Znowu go spotkam.
Tak musiało być.
Sięgam po nóż.
Zrobię to szybko... Tęsknię.
Krew wypływa z mojej piersi. To nawet tak bardzo nie boli.
Do zobaczenia... Już niedługo...
Kocham cię.


____________________________________________________________________________________________________________________

 

 

Like this story? Give it an Upvote!
Thank you!

Comments

You must be logged in to comment
Smashandflash
#1
Chapter 1: Nie przepadam za angstem, ale Twój fic to kawał dobrej roboty. Z przyjemnością i złamanym sercem przeczytam też wersję angielską. Ah, i mam nadzieję, że doświadczymy trochę wiecej polskich fików na tej stronie, bo strasznie pusto. Pozdrowienia :)